Obaj uwielbiają bezwzględne posłuszeństwo ... sekty
- concertoconcerto
- 26 paź
- 1 minut(y) czytania

To, co widzimy wokół Tuska, nie jest już klasyczną polityką demokratyczną – to proces tworzenia emocjonalno-medialnej sekty władzy. Konwencja PO przypominała bardziej rytuał lojalności niż spotkanie partii politycznej. Lider, który sam siebie nazywa „umiłowanym przywódcą”, nie żartuje. On testuje granice posłuszeństwa. I przerażające jest nie to, że tak mówi – lecz to, że sala reaguje ekstazą.
Tusk zbudował coś, co socjologia władzy zna doskonale: system sakralizacji polityki. Tam nie ma już idei, jest tylko rytuał — uśmiech, owacje, emocja. PO nie jest już wspólnotą poglądów, lecz wspólnotą wrogości. Ich jedynym spoiwem nie jest wizja przyszłości, lecz nienawiść do przeciwnika. To logika „my kontra oni”, a nie „obywatele kontra problemy”.
To, co niegdyś było liberalnym projektem modernizacji, stało się aparatem autohipnozy klasy średniej, która woli wierzyć, że jej lider jest mesjaszem, niż przyznać, że wzięła udział w destrukcji państwa prawa. To nie przypadek, że prorządowe media przestały być źródłem informacji, a stały się mechanizmem emocjonalnego znieczulenia – tubą wyznania wiary, że „Tusk zawsze ma rację”.
To jest moment, w którym system zaczyna się sam sobą karmić – jak każda sekta, która boi się rzeczywistości. I dlatego każda krytyka traktowana jest jak bluźnierstwo. To nie jest demokracja liberalna. To emocjonalna autokracja pod uśmiechem – miękki totalitaryzm ludzi przekonanych, że są „po stronie dobra”.
Jeśli Polska ma się obronić przed takim typem polityki, musi odzyskać zdolność do wstydu i myślenia, zanim zostaniemy całkowicie wchłonięci przez spektakl samozachwytu, w którym pustka przebrana jest za nadzieję.
Tomasz Niemas







Komentarze